Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

dział już oczyma własnemi wszystko, na własne uszy wszystko słyszał.
Wstań, bracie! —
Uniósł z nad czoła ciężkie szłomu żelaza i straszne jamy oczu odsłonił.
Śmiech jego — ryk tygrysa.
Podźwignął miecz i od straszliwego zamachu rozdarł, rozszarpał drgające ciała.
Jak strzelenie piorunu, rozlega się jego krzyk po wnętrzach zamku, leci w sale, krużganki. Ciosy miecza budzą zdrajców na chwilę, by im śmierci błyskanie pokazać.
Pada przed nim gawiedź na twarz.
A inni rozewrą na ścieżaj drzwi, a inni cześć mu wyją, a inni za nim kroczą, jako radosny hufiec poddanych.
Idzie Walgierz wielkiemi kroki przed siebie.
Spadł aż do drzwi podziemia.
Wyrwał je z zawias.
Tam oto, w lochu mogilnym, brat Wydrzyoko gnije. Oczy jego, jak próchno, w ciemności świecą.
Rozerwał Walgierz mieczem więzy. Chwycił współbrata w ramiona.
Szepcą, szlochają...
Wstępują dwaj po stopniach zalanych krwią. Idą w krużganki zasłane trupami, w dziedzińce wiślańskiego zamczyska, w sienie, w bramy, przez mosty, w świat...