Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

i dziwne myśli usłyszał w głowie swej, jakby mu je szeptały do ucha namiętne wargi:
— Może to jest ten, co będzie zastępował cały ród ludzki...
Zdeptaj go, zdeptaj!
— Może to jest ten, który z serca wyjmie iskrę prawdy i piorunem jej ziemię czarną zapali...
Zdmuchnij ją, zdmuchnij!
Może to jest ten, co mrok rozedrze, jak Samson lwa...
Złam jego ręce, złam!
A kiedy stał pochylony i patrzał w maleńkie ciało dziecięcia, płomienie radości z jego serca buchnęły. Znalazł już wszystko. Odszukał samego siebie. Nie przewidywał takiego uczucia podobnie, jak nikt nie wie pośród wesela o łzach, a dowiaduje się całej o nich prawdy wówczas dopiero, gdy je w nieszczęściu przyjdzie wylewać.
Szybkimi kroki udał się do swej siedziby i wrócił prędko, dźwigając wór pieniędzy. Obsypał złotem matkę niemowlęcia i całą jej rodzinę. Wzamian za syna darował im grunta, na które wylewają się czarne wody. Kupił go na swoją, na niepodzielną własność. Łkając oddawała go matka, ale złote monety, których pełne garści jej rzucił, uciszyły jej boleść.
Diokles wrócił do swego domu z dziecięciem i drzwi zatarasował. Czarny niewolnik jeden jedyny miał prawo wstępu do komnaty, gdzie stała kołyska. Gotował mleko, rozcieńczone wodą, przyrządzał kąpiel i lniane chusty. Diokles sam dawał pożywienie synowi, sam go przewijał, kąpał i utulał w płaczu.