Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.



Błękitna noc okryła pustynię.
Jan zawarł ciężkie drzwi swego schronienia i rzucił się na łoże. Gdy pierwszy sen zaczął kleić jego powieki, dało się słyszeć kołatanie. Wstał tedy i odsunął wrzeciądz drewniany.
Na progu jego jaskini stał człowiek. Serce w pustelniku zadrżało, a tchnienie radości głos mu odjęło. W zachwycającem omamieniu sądził, że to ojciec umarły ciężkie swej trumny wieko odwalił i u drzwi stoi. Lecz ten, kto przybył, rzekł doń głosem cudzym, a głos jego szeptał wdzięcznie, jak szmer strumienia, co się po ostrych kamykach między kępami cyrenejskiego ziela przelewa. Palce Jana wpiły się w opokę groty, a wicher ognisty wionął przez jego głowę. Zapach cichych i bojaźliwych słów otoczył go, jak woń róż, deszczem zmoczonych, i jaśminów, które się tulą na wiosnę u boku zapomnianej cysterny.
Mówił ten głos:
— Przyszłam do ciebie...
Przez puszczę daleką, przez oschłe piaski dzień i noc biegłam. A razem ze mną toczyło się pustyni ogniste koło i zamykało mię w sobie.
Ale ja szłam do ciebie... Wierzyłam, że cię od-