Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.



Siostra zatrzymuje się we drzwiach szpitala.
Młodzieniec wstąpił na schody ciasne, wydeptane schody z cegły, kręto idące w górę.
Uśmiech wesoły, wyniosły, wspaniały, pański zakwita na jego wargach. Oczy przymrużone i zasłane łzami nie widzą nikogo, oprócz widziadła dziewczynki z chłopcem na ręku, która przed nim szybko biegnie, szeleszcząc bosemi nogami. W głębi korytarza, którego ściany gną się i chwieją, otwarto drzwi. Staje w nich jeden z asystentów w białym fartuchu.
Młodzieniec wchodzi na salę, zgrabnym i wytwornym ukłonem witając profesora i lekarzy zebranych dokoła operacyjnego stołu.