Strona:Walka Lutra z katolicyzmem 037.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Bezmyślna plotka... Rycerze nie dotknęli Luthra nawet palcem i odwieźli go w całości zdrowego ciała. Więzień księcia Fryderyka siedział wygodnie na zamku, nikt mu w drogę nie wchodził, czuwano nad jego zdrowiem. Siedząc w kozie, bawił się „nowy prorok” tłumaczeniem Starego i Nowego Testamentu.
Testamentu Nowego nie umiał prawdopodobnie dosłownie tłumaczyć, bo opuszczał z niego niejedno. Nic w tem dziwnego. Chciał przecież być „prorokiem” najznakomitszym, czyli mędrcem, któremu wszyscy ludzie powinni wierzyć.
Kłócił się podobno z dyabłem i rzucał na niego kałamarze. Czy tak było, nie wiadomo. Ale wiadomo, że miał na ustach ciągle szatana przeciw Papieżowi i swoim krytykom. Teufel, Teufel, Teufel (dyabeł, dyabeł, dyabeł), krzyczał zawsze, gniewając się na dyabła albo na swoich przeciwników.
Jego przeciwnicy nie byli tak głupi, jak się jemu zdawało. Hieronim Emser, nadworny kapelan i sekretarz saskiego księcia, Jerzego, Cochläus, Eck i Karol von Bodmann prześcignęli go nauką i przyzwoitością. Dużo uczonych humanistów, uwielbiających „mądrość i odwagę nowego proroka, gdy byli młokosami, wróciło do Kościoła katolickiego, zbrzydziwszy sobie szczególnego rodzaju „nowę wiarę”.
Arogantem nazwał Emser Luthra. „Twój pyszny duch — pisał do niego — nie może znieść, by ktoś coś przeciwko tobie mówił albo pisał”. Słuchać nikogo nie chce, oprócz tylko siebie samego. „Luther nie wydobywał błędów ze swojego własnego garnka, lecz z ksiąg swoich poprzedników, Wiklefa i Husa. Z tych ksiąg nauczył się nazywać Papieża antychrystem, chrześcian