strumień pary. Lokomotywa zatrzymuje się. Zawracamy ostro, lecimy tak nisko, że szczyty drzew uginają się w pędzie powietrza, w kierunku trafionej lokomotywy. Jest to nieskończenie długi pociąg towarowy. Paru ludzi, hamulcowi, biegną jak szaleni przez pole w stronę pobliskiego lasu, tylko z przodu jeden stoi na miejscu. Widocznie maszynista, mały czarny drab i składa się z karabinu. Obserwator wali znowu serię w gruby połyskujący, brzuch kotła. Wtem szczęk tuż za mną. Odwracam się gwałtownie, pocisk karabinowy przebił siedzenie obserwatora i trafił w górze w pompkę benzynową.
Ten drab ma myśliwskie szczęście. Gdybym siedział na moim miejscu byłaby to prawdopodobnie moja ostatnia lewatywa. Jeszcze jeden wiraż, jeszcze jeden nalot. Doprawdy ten drab stoi tam dalej! W swoim niebieskim, zasmarowanym stroju montera, stoi przy lokomotywie i złożył się znów z karabinu.
Przez chwilę odczuwam coś jak głęboki szacunek przed tą twardą, gotową do czynu męską postacią, która nie zna lęku przed stokrotnie przeważającym przeciwnikiem. Jego lokomotywę diabli wzięli. Gdy samolot nasz winduje się do góry, stoi ona, wypuszczając z wielu dziur parę.
1 września o godzinie 14 m. 45 przekroczył niemiecki pułk pancerny polski rów graniczny. Wkrótce przejeżdżają czołgi własną pierwszą linię i pierwsze polskie kule karabinowe bębnią w pancerze.