Strona:Walki w obronie granic 1-9 września.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

motocykle. Samochody pancerne jadą tymczasem naprzód — im ogień nie szkodzi. Wtem słyszymy pierwsze polskie działko przeciwpancerne. Już wracają samochody pancerne z powrotem, lecz podjeżdżają zaraz znowu do przodu, strzelając z armatki i karabinu maszynowego i znikają w kurzu. Dowódca plutonu wyskakuje do przodu. Czekamy. Powraca — idziemy naprzód. Po 250 m. — stój! Pluton się rozerwał, tylko jedna drużyna jest z przodu. Zatrzymaliśmy się na zakręcie. Na szosie leży gwałtowny ogień. Na lewo od szosy posunęliśmy się znowu kawałek naprzód. Przed nami pojedyńcze krzaki coraz bardziej zgęszczają się. Otrzymujemy z nich na małą odległość ogień ciężkich karabinów maszynowych.
Z trudem udało się Niemcom zatrzymać przeprawianie się polskiego batalionu przez rzekę.
Przy dalszym posuwaniu się dochodzimy do skraju krzaków, nieco rozerwani. Zbieramy się za zasłoną, jako na podstawie wyjściowej do skoku, aby pod osłoną ognia własnych ciężkich karabinów maszynowych, przebyć nieprzyjemną przestrzeń otwartą. Krótki gwizd, już terkoczą nasze karabiny maszynowe. Wyskakujemy i szturmujemy. Przeciwnik strzela z przeciwległego skraju lasu. Musimy z powrotem kryć się. Zagłębienie terenu daje nam osłonę. Dawno już włożyliśmy bagnet na broń. W trakcie potyczki straciliśmy zupełnie poczucie czasu, za dużo było przeżyć. Teraz mamy chwilę spokoju. Jest 10 godzina — 5 godzin leżymy już w ogniu.
Znowu naprzód. Posuwamy się między pojedyńczymi krzakami i kępami drzew. Na jednym z napotkanych wozów widzimy niemieckiego sierżanta, którego, Polacy wzięli do niewoli pod Pszczyną. Ciężko ranny — postrzał w brzuch. Układamy go pod osłoną rowu. Dalej nie możemy się posunąć, ponieważ Polacy zużytko-