moje; a choćby je nawet dostrzegł, niewieleby go to obeszło zapewne.
— Oto jest, — rzekł daléj trzymając list w ręku, — odezwa twoja z dnia 21 zeszłego miesiąca — czytajmy — mówisz mi, że się spodziéwasz, iż w przedmiocie tak ważnym jak jest wybór powołania, dobroć ojcowska dozwoli ci miéć głos przeczący przynajmniéj, że czujesz w sobie wstręt nieprzezwyciężony... Tak; użyłeś tego wyrazu: nieprzezwyciężony, (radbym témczasem żebyś pisał wyraźniéj nieco, i żebyś się nazwyczaił t dobrze przekreślać, a s więcéj zaokrąglać). — Wstręt mówię nieprzezwyciężony do spełnienia układu, który ci przedstawiłem. — W dalszym ciągu listu powtarzasz zawsze toż samo i rozciągnąłeś na cztérech stronnicach to, co zastanowiwszy się nieco, mogłeś wyrazić w cztérech liniach; bo koniec końców panie Frank z całéj twojéj odezwy wynika, że wola twoja niezgodna jest z mojemi zamiarami i postanowieniem.
— Szanuję twoją wolę mój ojcze, ale w téj okoliczności nie mogę.
— Słowa niczém są dla mnie młokosie, — rzekł mój ojciec, którego nieugiętość ukrywała się zawsze pod zasłoną zimnéj krwi i spokojności. — Niemogę jest może grzeczniéj jak niechcę; ale oba te wyrazy są jednoznaczne, ilekroć niezachodzi moralne niepodobieństwo. Z tém wszystkiém nie chcę żebyś działał bez namysłu, pomówiemy jeszcze o tém po obiedzie. — Owenie!
Owen wszedł, nie miał jeszcze podówczas owych białych włosów, które mu w oczach twoich tak szanowną nadawały postać, bo téż nie liczył więcéj nad lat pięćdziesiąt, ale miał na sobie ten sam orzechowy garnitur, w którym go poznałeś; téż same jedwabne popielate pończochy, i trzewiki ze srébrnemi sprzączkami, téż same batystowe mankietki starannie pomarszczone i spadające aż do pół dłoni, ilekroć
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
— 4 —