Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/145

Ta strona została skorygowana.
— 139 —

czéj pogrążyć mię w nędzy, jest... Rashleigh Osbaldyston. — Tak! był czas, kiedy mogłam się doń przywiązać; ale wielki Boże! cel dla którego pozyskał zaufanie słabéj, i opuszczonéj od wszystkich istoty; do którego zmierzał stale ciągle, bez chwili spoczynku, bez litości i sumienia, obracając w truciznę pokarm, który umysłowi memu udzielał... O dobroczynna Opatrzności! w cóżbym się obróciła w tém, i w przyszłém życiu, gdybym kierowana twą ręką, nie uszła sideł téj poczwary.
Uderzony obrazem piekielnéj obłudy, którą mi te słowa odkryły, porwałem się do szpady sam nie wiedząc, co czynię, i biegłem utopić ją we krwi Rashleigha; — gdy na pół żywa, i rzucając wejrzenie, w którém bojaźń zajęła miejsce gniéwu i pogardy, miss Vernon rzuciła się ku drzwiom sali.
— Stój, — zawołała, — stój! Jakkolwiek zapał twój jest sprawiedliwy, nie znasz ani połowy tajemnic tego straszliwego więzienia. — Rzuciła niespokojném okiem naokoło siebie, potém dodała cichym głosem: — jest urok, który życie jego zasłania; zadając mu śmierć, naraziłbyś na niebezpieczeństwo wiele osób — gdyby nie to, ta sama, acz mdła ręka, w godzinie oznaczonéj przez sprawiedliwość nieba, zdołałaby pomścić mą krzywdę; powiedziałam ci, że nie chcę litości, dodam jeszcze, że nie potrzebuję mściciela.
Kończąc te słowa, wróciła na miejsce: usiedliśmy znowu, i przez czas niejaki milczeliśmy oboje; miss Vernon chciała zapewne ochłonąć z gwałtownego wzruszenia, a ja zastanawiałem się nad jéj mową, i wyznałem przed sobą to, co w piérwszym zapale gniéwu nie przyszło mi na myśl, — że nie miałem żadnego prawa przyjmować na siebie roli jéj rycerza. Nareszcie Djana odzyskawszy spokojność, rozpoczęła znowu rozmowę.
Wspomniałam panu o tajemnicy przywiązanéj do życia