Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/146

Ta strona została skorygowana.
— 140 —

Rasleigha, równie ważnéj jak niebezpiecznéj; — jakkolwiek jest podłym: jakkolwiek mu nie tajno, że nim pogardzam, jednak nie mogę — nie śmiém otwartą wypowiedziéć mu wojnę. I ty panie Osbaldyston, w postępowaniu z nim zachowaj ostrożność; — przeciw jego podejściom walcz, ale rozsądkiem nie gwałtownością, a nadewszystko, unikaj scen podobnych do wczorajszéj, bo te mogłyby mu nadać niebezpieczną nad panem przewagę. Chciałam cię o tém ostrzedz, i to miało być celem dzisiejszéj rozmowy; ale zaufanie moje znacznie się posunęło za granice jakie mu naznaczyłam.
— Zaręczyłem jéj, że nadużyć je nie jestem zdolny.
— Wcale o tém nie wątpię, — rzekła, — jest cóś takiego w twarzy pana i całym układzie, co ufność obudzą. Bądźmy przyjaciółmi; nie masz powodu lękać się, — dodała z uśmiéchem i rumieniąc się nieco, ale śmiało, i bez zająknienia, — aby przyjaźń między nami, jak mówi nasz poeta, była tylko maską innego uczucia. Tak ze sposobu myślenia, jak i postępowania, należę więcéj do płci waszéj, pośród któréj odebrałem wychowanie, jak do mojéj; — przytém nieszczęsny habit wisi nademną prawie od kolébki, i muszę go wdziać w końcu; — bo łatwo uwierzysz, że spełnienie jedynego warunku, który mię od klasztoru, oswobodzić może, ani na moment nie postało w mojéj myśli; — ale ponieważ chwila ostateczna nie nadeszła jeszcze, będę używać wolności mojéj jak tylko można najdłużéj. — A teraz, kiedy już sens zawiły Dantego wyjaśniony, pośpieszaj za myśliwymi na borsuki, ja zaś zostanę w domu; — głowa tak mocno mię rozbolała, że nie mogę brać udziału w téj zabawie.
Wyszedłszy z biblioteki, nie udałem się za myśliwymi. — Czułem, iż samotna przechadzka, potrzebna mi jest dla zebrania myśli przed spotkaniem Rashleigha, którego po-