Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/148

Ta strona została skorygowana.
— 142 —

leigha, uważałem, iż podobnie jak i ja unikał zbytniego zbliżenia się ku mnie, a nadewszystko jakiéjkolwiek do sprzéczki pobudki; — domyślał się zapewne, że zwierzenie się Djany, nie było dlań pochlébne; — lubo nie mógł wiedziéć, że mi odkryła jego haniebne przeciw niéj zamysły. Ztąd rozmowy nasze o rzeczach obojętnych i nic nieznacznych, nosiły cechę obustronnéj nieufności. Na szczęście Rashleigh bawił w Osbaldyston-Hallu tylko dni kilka, w ciągu których dwie szczególnie okoliczności zajęły moją, uwagę: piérwszą, była niepojęta szybkość, z jaką bystrym i czynnym umysłem obejmował i porządkował główne zasady nowego zawodu; — popisywał się niekiedy z postępami, jakie w nim uczynił; — chcąc zapewne okazać, że ciężar który zrzuciłem dla tego, iż siły moje przechodził, jest lekkim i łatwym dla niego. Ale trudniéj mi było pojąć drugą okoliczność, że mimo zarzutów jakie miss Vernon Rashleighowi czyniła, spędzała z nim częstokroć długie chwile sam na sam; chociaż w obec rodziny, nie widać było między niemi większéj jak zwykle ścisłości.
Gdy nadszedł dzień odjazdu Rashleigha, ojciec rozstał się z nim obojętnie — bracia, z źle pokrytą radością, jak dzieci, które się wyrwały z pod rózgi nauczyciela, a jawnie wesołości, okazać nie śmieją — ja nakoniec z zimną grzecznością. — Kiedy się zbliżył do miss Vernon i chciał ją pożegnać, cofnęła się, rzucając nań wejrzenie najwyższéj pogardy, lecz obok tego, podając mu zdaleka rękę, rzekła:
— Bądź zdrów Rashleighu! niech ci Bóg nagrodzi za dobro, któreś mi udzielił, a przebaczy złe, któreś zamierzał wyświadczyć.
— Amen! moja kuzynko, — odpowiedział nabożnym tonem seminarysty St. Omer, — szczęśliwy ten, którego dobre chęci wydały pożądane owoce, a złe myśli zwiędły przy samym rozkwicie!