trupa, jak do żyjącego — dwóch słów przemówić nie mógł. — Nie musi miéć w głowie węcéj mózgu jak zgniła rzepa; bo gdyby tak na mnie, wygadałbym im wszystko od a do z, nie zająknąwszy się ni razu.
— I jakże się skończyło to wszystko? czy wié o tém twój przyjaciel?
— Rozumié się że wié? — umyślnie dla tego zatrzymał się cały tydzień w Londynie, aby znajomym swoim przynieść ważne nowiny. — Ów gębacz co to pierwéj mówił, schował rogi jak ślimak, rzekł: że chociaż jest przekonanym o rozboju, jednak być może że się pomylił co do szczegółów. — Drugi znowu powstał i odpowiedział: że mniéj dba czy tam Morrisa okradziono lub nie? — idzie tylko o to, aby nie plamiono dobréj sławy szlachty, a zwłaszcza szlachty północnéj Anglii, z któréj sam jest rodem. — I to to jest, co oni nazywają porozumiéć się — jeden odstąpi pół słowa, drugi całe słowo, i zgoda. — Ale nie koniec na tém; — jak się izba niższa wygadała do woli o téj sprawie Morrisa, przeniesiono ją do izby parów — tam znowu powtórzony hałas. — W naszym parlamencie szkockim, posłowie zasiadali razem z parami, i nie rozprawiano dwa razy o jednéj rzeczy, ale u nich w Londynie nic nie zrobią jak należy. — Otóż tedy w téj drugiéj izbie była mowa o jakimś Campbellu, który miał należyć do rozboju, choć na usprawiedliwienie swoje pokazywał świadectwo podpisane przez księcia Argyle. — Gdy to usłyszał Maccalumore, porwał się, jakby mu kto fajerkę z żarem podsunął pod brodę — czerwony jak burak, rzucił okiem na około siebie, i zawołał, że każdy z Campbellów jest tak cnotliwy, tak mądry, waleczny, godny zaufania, jak sam stary sir John Grame. — Kiedy mam prawdę powiedziéć, książę pan skłamał trochę; — ale ponieważ zawsze na dwóch stołkach siadywał, a miał przyjaciół i z téj i z owéj
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/158
Ta strona została skorygowana.
— 152 —