Kiedym się zbliżał do końca jednéj alei i już wracać miałem, rzuciłem okiem na okna biblioteki, wychodzące na ogród; ujrzałem w nich światło, nie zdziwiło mię to; — wiedziałem bowiem, że miss Vernon często do późna w bibliotece bawiła. Grzeczność i przyzwoitość nie dozwoliła mi nigdy zbliżać się do niéj w owéj porze, kiedy cała rodzina bawiła się wieczorną, biesiadą; — lękałem się być z nią sam na sam. — Rano, kiedyśmy czytali, wchodził ten lub ów krewny, nie wiedząc co robić z czasem, albo chcąc ze starych książek powydzierać karty na przybitki do strzelby; — rano więc biblioteka była otwartą dla wszystkich; — wieczorem tylko dla miss Vernon. — Wychowany w kraju, gdzie przyzwoitość jest, a przynajmniéj była za moich czasów na pierwszym względzie, stosowałem się do jéj prawideł i za siebie i za Djanę, która przez brak doświadczenia, często je mijała; — i dla tego wybrawszy stosowną porę, nadmieniłem jak najostrożniéj o potrzebie przyzwania trzeciéj osoby, ilekroć mielibyśmy zejść się wieczorem w bibliotece.
Miss Vernon zrazu zaczęła się śmiać, potém rumienić, a w końcu chciała się i gniéwać; lecz po chwili namysłu rzekła:
— Zdaje mi się iż pan ma słuszność; odtąd więc gdy mię napadnie chęć pracy wieczorem, zaproszę starą Martę na herbatę.
Marta, stara ochmistrzyni w Osbaldyston-Hallu, miała te same skłonności co i jéj panowie; — kawał pieczeni i butelka marcowego piwa, lepiéj jéj smakowały, jak najlepsza chińska herbata; ale ponieważ herbatę piły natenczas tylko osoby wyższego stanu, przyjęła zaprosiny miss Vernon tém chętniéj, że oprócz dobrego przyjęcia, znajdowała podostatkiem cukru, grzanek i masła. Zresztą żaden ze służących, żaden z moich krewnych bez koniecznéj potrzeby, nie
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/160
Ta strona została skorygowana.
— 154 —