i oknami, powtórzyło się jeszcze podwakroć, jakby dla zupełnego przeświadczenia mię o tém, co przypadkiem dostrzegłem; poczém znikło światło, i ciemność wszystko pokryła.
Tak mała na pozór okoliczność, na długo mi utkwiła w pamięci. Nie chciałem wyznać sam przed sobą, że przyjaźń moja ku Miss Vernon pokrywała jakieś osobiste widoki; a jednak cierpiałem niewymownie na samo pomyślenie, że przyjmuje kogoś w tém miejscu i o téj godzinie, w których, przez wzgląd na jéj dobrą sławę, przebywać z nią, — uważałem za nieprzyzwoitość.
— Dziwne, płoche, niepoprawione stworzenie! — rzekłem sam do siebie. — Na próżno dawać jéj przyjacielskie rady; na próżno być względem niéj delikatnym. — Szczerość jéj i otwartość, które mię tyle ujęły, — są tylko chęcią odznaczania się jakąś szczególnością. — Sam Ariost, gdyby mógł powstać z grobu, nie byłby dla niéj równie pożądanym gościem, jak jeden z nieokrzesanych tego zamku mieszkańców!
Nie bez powodu przyszła mi na myśl ta ostatnia uwaga; — tego samego wieczoru, zdobywszy się na śmiałość, miałem jéj przeczytać tłomaczenie moje pierwszych ksiąg Ariosta, i prosiłem, aby w przytomności Marty dała mi posłuchanie w biblijotece; — ale Miss Vernon nie przyjęła méj prośby, odkładając to na czas inny, co mię mocno dziwiło. — Kiedy nad tém rozmyślałem, otworzyła się furtka ogrodowa, i Andrzéj wszedł z krewnym swoim, uginającym się pod ciężarem kramiku.
Pan Macready, jakem się spodziewał, zręczny i złośliwy Szkot, i z potrzeby, i z upodobania, chciwie zbierał zewsząd nowinki. — Opowiedział mi dokładnie co zaszło w Izbie niższéj i w Izbie Parów, względem sprawy Morrisa, któréj, jak się zdaje, użyto jak probierczego kamienia
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/162
Ta strona została skorygowana.
— 156 —