Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/167

Ta strona została skorygowana.
— 161 —

Drzwiczki w wieży, na które Andrzéj wskazywał, prowadziły krętemi schodami z ogrodu do pokojów Rashleigha; pokoje te, jak namieniłem, odosobnione od części zamieszkanéj zamku, łączyły się skrytém przejściem z biblioteką, a z resztą domu przez długie ciemne kurytarze. Ścieżka ciasna między dwoma płotami, wiodła od drzwiczek wieży, do małéj furtki w murowanym parkanie ogrodu. Temi drogami Rashleigh, który miał różne od wszystkich zatrudnienia, mógł niepostrzeżony opuszczać zamek lub do niego wracać ilekroć mu się podobało; ale od wyjazdu Rashleigha, nikt owemi schodami przez te drzwiczki nie wychodził; — zadziwienie więc Andrzeja było bardzo naturalném.
— Czy już nie pierwszy raz, — rzekłem, — dostrzegłeś, że ktoś te drzwiczki otwiéra?
— A! gdzie tam!... to jest... przynajmniéj dwa razy, — mnie się zdaje, że to musi być ten..... jak go oni tam nazywają.... ojciec Voghan, — bo co do służących, pewno żaden nie śmiałby zejść temi schodami — tchórze, jakich świat nie widział! — lękają się, aby im upiór karku nie nadkręcił, — ale ojciec Voghan, to co innego! — on się uważa za uprzywilejowaną osobę. Pycha i nic więcej! — ręczę, że lada pastor, najnędzniejszéj szkockiéj wioski, dwa razy prędzéj złego ducha wypędzi, jak on przez swoją święconą wodę i inne bałwochwalcze ceregiele. — Czy pan dasz wiarę, — wszak on nawet po łacinie nie umié! kiedy mu nazwę jaką roślinę, to tylko oczy wytrzészcza jak zając.
Nie wspomniałem jeszcze dotąd o ojcu Voghan, który dzielił duchowne swoje prace między zamkiem, i kilką innemi domami katolickiego wyznania. Widziałem go tylko parę razy! — Był to człowiek mający około lat sześćdziesiąt, surowéj postaci, znakomitego rodu, i bardzo poważany