Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —

Voghan niewątpliwie musiał o niéj wiedzieć. Może on, pomyślałem, ma jéj ułatwić wejście do zakonu, w razie odmówienia ręki narzeczonemu, i to właśnie tłomaczy wrażenie, które na niéj sprawia przytomność tego kapłana. — Rzadko do siebie mówili, — rzadko ich razem można było widziéć. Związek między sobą, jeżeli był taki, utrzymywali raczéj przez pewne umówione znaki, aniżeli przez słowa; i jeśli mi się zdarzyło być świadkiem ich krótkiéj i cichéj rozmowy, przypuszczałem, że przedmiotem jéj być musiały narady o religijnych obrządkach, na których nie zbywa katolickiemu wyznaniu; — lecz późniéj przestałem wątpić, że rozmowy te odnosiły się do nierównie ważniejszéj tajemnicy, któréj przeniknąć nie mogłem. — Czy oni się schodzą w biblijotece? — to pytanie całą myśl moją zajmowało, — jeżeli tak, to w jakim celu? dla czego Djana pokładała zaufanie w przyjacielu przewrotnego Rashleigha?
Te i tym podobne wątpliwości dręczyły mój umysł témbardziéj, że nie widziałem sposobu jak je rozwiązać. Dawno już dostrzegłem, że przyjaźń moja dla Miss Vernon, nie była zupełnie wolną od osobistych widoków; odkrycie rodzinnego układu napełniło serce moje zawiścią do Thornkliffa; a nieprzyjazne jego zemną postępowanie, przykrości, które mi wyrządzał, mimo usiłowań rozsądku coraz żywiéj mię dotykały.
Zacząłem odtąd śledzić każde, najmniejsze nawet poruszenie Djany, usprawiedliwiając same przed sobą zwyczajną ciekawością. — Tymczasem wszystko to było dowodem miłości, ale rozum mój wcale się do tego przedemną nie przyznawał, jak to zwykle robi każdy zły przewodnik, co choć drogi znaleźć nie może, utrzymuje jednak, że dobrze prowadzi.