Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/172

Ta strona została skorygowana.
— 166 —

jedynie dla własnéj zabawy tłomaczenie tego nieporównanego autora, rozpoczęte przed kilku miesiącami we Francyi.
— Tylko o to pytanie, — rzekła poważnie Djana, — czyli istotnie nie mogłeś pan lepiéj użyć czasu.
— Chcesz pani mówić zapewne, że powinienem był próbować sił moich w oryginalnych utworach, — przerwałem uradowany pochlébną uwagą Djany; — lecz wyznam prawdę, że muza moja łatwiéj wynajduje słowa i rymy, aniżeli pomysły; — i dla tego wolałem przestać na tych, które mi Ariost przygotował. — Jednak ośmielony radą....
— Przepraszam cię panie Frank; — ja nic wcale nie radzę, nie zachęcam cię ani do oryginalnych pism, ani do tłomaczeń, bom przekonana, że mógłbyś znaleźć daleko ważniejsze zatrudnienie. — Lecz widzę żem pana zasmuciła, bardzo mi to przykro.
— Bynajmniéj, mnie to nie smuci, — rzekłem, — zdobywając się na ton, ile mogłem obojętny, — i owszem, chciéj mi pani wierzyć, żem ci za to mocno obowiązany....
— O nie! — przerwała nielitościwa Djana; — w samym głosie pańskim przebija się mimowolnie wyraz niechęci. Przebacz mi, żem chciała doświadczyć jego męstwa; — bo to, co mam jeszcze powiedziéć, trudniejsze może będzie do zniesienia.
Wtenczas dopiero uczułem całą śmiészność dziecinnego mojego gniéwu, i zaręczyłem, że się poddam chętnie jéj krytyce, w przekonaniu, że przyjaźń kierować nią będzie.
— Tak, to co innego, — rzekła, — byłam pewną, że reszta poetyckiéj drażliwości zniknie razem z lekkiem westchnieniem, które poprzedziło to oświadczenie, — ale porzućmy żarty. — Czy odebrałeś pan w tych czasach jakie wiadomości o swoim ojcu?
— Ani słowa, — odpowiedziałem, — od chwili wyjazdu mego z Londynu, ani razu pisać do mnie nie raczył.