kę, w którą na znak gdzie przestał, włożył rogowe swoje okulary.
— Ale te pszczółki, jak uważam, były dla was panie Andrzeju, wielką przeszkodą w pobożném zatrudnieniu.
— Oj to przeklęte stworzenia! mają całe sześć dni w tygodniu do wyprowadzenia roju — nie, jakby umyślnie czekają sabbathu, aby przeszkodzić człowiekowi pójść na kazanie — przecież dziś niewiele straciłem, bo go nie było w kaplicy Graneagain.
— A czemużeś nie poszedł Andrzeju do parafialnego kościoła? — tam, tak wyborny kaznodzieja!
— Koście ogryzione! za pozwoleniem pana, dla psów przydatne, i nic więcéj. Ja, miałbym słuchać, jak wrzeszczy pastor w swojéj białéj koszuli, a muzykanty dudlą na piszczałkach? Wolałbym patrzéć na Doddie Docharty, kiedy mruczy pod nosem pacierze, trzymając brewiarz w ręku.
— Docharty? — rzekłem, — (było to imię starego irlandzkiego księdza, który czasem przyjeżdżał ze mszą do Osbaldyston-Hallu) — mnie się zdawało, że ojciec Voghan jest w zamku, widziałem go wczoraj rano.
— Tak, — odpowiedział Andrzéj, — ale wieczorem pojechał do Greystok, czy gdzie tam. — Wielkie jakieś poruszenie między nimi panuje; kręcą się, huczą, jak te oto pszczoły. — Ale mówiąc o pszczołach, czy pan wie o tém, że dziś już drugi rój osadziłem? piérwszy wyleciał o wschodzie słońca. — No, teraz zdaje się, że mogę być spokojnym, wszystkie powchodziły do ula; a więc życzę wielmożnemu panu dobréj nocy, i wszelkich pomyślności.
To rzekłszy odszedł Andrzéj oglądając się po kilkanaście razy na pszczoły swoje.
Niespodzianie, dowiedziałem się odeń bardzo ważnéj dla mnie nowiny; to jest, że mniemano, iż ojca Voghan
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/180
Ta strona została skorygowana.
— 174 —