Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/183

Ta strona została skorygowana.
— 177 —

mnéj powagi, — miałażbym zdawać komu sprawę z moich uczuć?
— O! nie, nie; racz pani wierzyć, że nie jestem tak zarozumiały, ale jeżeli wolno przyjacielowi, bliskiemu jak widzę utraty tak pięknego tytułu, wynurzyć radę...
— Proszę mi nic nie radzić, i o nic nie pytać, — przerwała żywo. — Nikt niéma prawa wglądać w postępowanie moje, i jeżeli wszedłeś tu o téj niezwykłéj porze, aby je szpiegować, przyjaźń którą mi oświadczasz, jest nędzną wymówką natrętnéj ciekawości.
— Pozostaje mi więc tylko, uwolnić panią od niemiłego widoku natrętnika, — rzekłem równie dumnie jak i ona; bo nieugięty mój charakter, nawet najżywszym uczuciom serca uledz nie umiał. — Był to jak uważam sen... miły wprawdzie, lecz zwodniczy, nader zwodniczy! i... ale rozumiemy się teraz.
Domawiając te słowa, już chciałem odejść; gdy miss Vernon, któréj poruszenia niekiedy były tak nagłe, jak gdyby wola nie miała w nich żadnego udziału, zabiegła mi drogę, i ująwszy rękę moją, wstrzymała mię z tą powagą, którą w potrzebie zręcznie przybrać umiała, a która w tak dziwnéj i pociągającéj zostawała sprzeczności, z jéj zwykłą wesołością i prostotą.
— Zaczekaj chwilę, — rzekła. — nie powinniśmy się tak rozstawać. — Liczba przyjaciół moich nadto jest szczupła, abym z niéj wykreślać miała imiona tych nawet, którzy się odznaczyli niewdzięcznością i samolubstwem. — Posłuchaj mię panie Franku; nic się nie dowiész o téj rękawiczce; nic ci nie powiem, ani na jotę więcéj jak to o czém już wiesz: — a jednak nie chcę aby była znakiem wzywającym nas do nieśmiertelnéj walki. Ja tu długo gościć nie mogę, — dodała smutnym tonem; — ty jeszcze krócéj bawić w tym zamku powinieneś. Za chwilę