Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/185

Ta strona została skorygowana.
— 179 —

w końcu, że żyją na rzeczywistym a nie na urojonym świecie. Chłopcy, dziewczęta, zaledwo mówić zaczną, już o miłości mówią; i póty mówią, aż nareszcie uwierzą, iż rzeczywiście kochają; gdy zaś ta namiętna miłość ostygnie i zgaśnie, dręczą się póty, aż znowu uwierzą, że zawiść opanowała ich serca. — Lecz my panie Frank, jako ludzie rozsądni, używajmy tylko języka czystéj i prawéj przyjaźni. Wszelki inny między nami związek tak jest niepodobny, jak gdybym ja była mężczyzną, albo ty kobietą; czyli jaśniéj mówiąc, — dodała po chwili milczenia — lubo bez zarumienienia się mówić o tém pannie nie wypada, nie możemy należyć do siebie, chociażbyśmy chcieli, i chciéć nie powinniśmy, chociażbyśmy mogli.
Anielski rumieniec pokrył jéj oblicze, gdy wyrzekła te okrutne słowa. Już się zabierałem zbijać nielitościwą odpowiedź, zapomniawszy o podejrzeniu, które w ciągu téj rozmowy nowéj nabrało mocy, gdy daléj mówić zaczęła zimnym, a nawet surowym tonem:
— To co powiedziałem, jest istotną i niezaprzeczoną prawdą; nie chcę słuchać żadnych pytań ani zarzutów. Jesteśmy przyjaciółmi panie Osbaldyston, czy zgoda? ale nic więcéj, ani teraz, ani nadal, jak przyjaciółmi. — Widząc, że w głębokim smutku pogrążony, nic nie odpowiadam, zmieniła przedmiot rozmowy.
— Oto jest list do ciebie panie Frank, czytelnie i dokładnie pisany, — który jednak mimo to, nigdyby może rąk twoich nie doszedł, gdyby przypadkiem nie wpadł w ręce zaczarowanego karzełka, którego podobnie jak inne dawnych romansów bohaterki, mam na moich usługach.
Otworzyłem pismo, lecz zaledwo rzuciłem okiem na pierwsze wyrazy, wypadło mi z drżącéj ręki, a usta wydały wykrzyk mimowolny: