dopominał, pokazał mi trzy złożone palce i jeszcze kijem pogroził. — Ale teraz jegomość musi zapłacić do ostatniego szeląga, jeżeli zechce się z swoją klaczką zobaczyć. — A nie zapłaci? to nie dostanie ani jednego włoska z jéj ogona. — Znam ja tu pewnego szczwanego lisa, prokuratora z Loughabem. Wstąpię doń po drodze, ułoży on ten interes w oka mgnieniu. — Ukradłeś!... Jeszcze się ten nieurodził, ktoby złapał rękę moją w cudzéj kieszeni. — Wziąłem zastaw, i kwita; — prawda, że wziąłem sam, bez rozkazu sądowniczéj władzy, ale za to koszta prawne zostały w kieszeni.
— Wyciągną ci one z worka dziesięć razy tyle Andrzeju! Alboż nie wiesz, że nie godzi się samemu sobie sprawiedliwość wymierzać?
— Tere fere, tere fere! — Jesteśmy już na Szkockiéj ziemi, a tu znajdziemy Adwokatów, Prokuratorów, Sędziów, którzy za mną silniéj przemówią jak za wszystkiemi Osbaldystonami na świecie. Krewny w trzeciém pokoleniu ciotki mojéj matki, spowinowacony z Burmistrzem w Dumfries nie ściérpi zapewne, aby czyniono krzywdę temu, w którym ta sama krew płynie! Tu prawa są jedne dla wszystkich, nie tak jak w Anglii; gdzie na rozkaz jakiegoś Jobsohna zwiążą panie człeka jak barana, i jeszcze nie powiedzą za co? — Ale obaczysz pan, że wkrótce jeszcze mniéj będzie sprawiedliwości w Narthumberland jak teraz, i dla tego mówiąc między nami, wyniosłem się co prędzéj.
Postępek Andrzeja wiele mi przyniósł zmartwienia; i z boleścią rozważałem, iż dziwne jakieś przeznaczenie złączyło mię po raz drugi z człowiekiem więcéj niż podejrzanym. — Postanowiłem wykupić klacz tę od Andrzeja, jak tylko w Glasgowie staniemy i odesłać krewnemu memu; a tymczasem z pierwszego miasteczka, w którém się zatrzymamy, napisać do stryja i uwiadomić o tém co zaszło.
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/199
Ta strona została skorygowana.
— 193 —