Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/208

Ta strona została skorygowana.
— 202 —

wéj i uroczystéj powagi; natłok bowiem ludu, który przed chwilą zajmował całą przestrzeń cmentarza, teraz zebrany w Przybytku wznosił modły do Pana Zastępów; — zgodny śpiew tylu głosów, połączony z szumem strumienia i kołysanych wiatrem jodeł, zachwycał mię. Zdawało się, iż całe przyrodzenie, na rozkaz Psalmisty, — którego czułe nucono śpiéwy, — z radości i bojaźni razem jednoczyło się ku chwale swego Stwórcy. — Nie wiem jak długo trwałoby to miłe zadumanie, lecz Andrzéj najwyższą uniesiony niecierpliwością, pociągnął mię za rękaw, mówiąc: — Idźmy już, idźmy, bo późniéj przerwiemy nabożeństwo; a gdyby nas tu zastali kościelni słudzy, odwiedzilibyśmy kozę za to, że się włóczemy po kościele w czasie nabożeństwa.
Po tém napomnieniu, rad nie rad musiałem iść za nim. — Tędy, tędy. — wołał Andrzéj, — widząc, że się zwracam ku głównym drzwiom kościoła; — tam usłyszelibyśmy tylko czcze i próżne słowa; morały, zimne jak powietrze na Boże narodzenie. — Tu pan idź, tu zakosztujem słodyczy prawdziwéj nauki.
To rzekłszy, wszedł małemi w niskiéj arkadzie drzwiczkami, które poważny jakiś starzec właśnie miał zamykać. — Schody o kilkunastu stopniach, wprowadziły nas do obszernego pod kościołem sklepu, który nie wiem dla czego obrano na miejsce nabożeństwa presbiteryjanów.
Przedstaw sobie Treshamie, ogromną przestrzeń niskich i ciemnych sklepień, jakie w innych krajach służyćby tylko mogły za groby, a i tu téż pewno przed laty to samo miały przeznaczenie; część tych sklepień zamieniono na kościół i poustawiano ławki; a lubo mnóstwo ludu pomieścić mogła, zdawała się przecież niknąć pośród jeszcze ciemniejszych niezmiernych lochów, które ją z trzech stron otaczały. W tym to podziemnym Przybytku zapomnienia, wiszące gdzieniegdzie szmaty podartych i zakurzonych cho-