Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/211

Ta strona została skorygowana.
— 205 —

padkiem lub przez ciekawość, słuchał obojętnie rozumowań kaznodziei, z lekkiem poruszeniem głowy, zdradzał odmienne o nich przekonanie. — Największa część zgromadzenia przyjmowała słowa kaznodziei z wyrazem spokojnéj radości, lubo podobno nie zupełnie je rozumiéć mogła. Do tego oddziału należały kobiety: starsze siliły na ciągłą uwagę; młodsze, pozwalały sobie niekiedy rzucać skromnym wzrokiem na słuchaczy; i jeżeli próżność mię nie myli, zdawało mi się Treshamie, iż zatrzymywały dłużéj nieco spojrzenie na nieszpetnym Angliku, to jest na przyjacielu i słudze twoim.
Co do innych przytomnych, — jedni ziéwnąwszy kilka razy, chrapali sobie szczęśliwie, póki pobożny szturchaniec zgorszonego sąsiada, ze snu ich nie ocucił; — drudzy, rozbijali swe nudy, przypatrując się twarzom i ubiorom siedzących blisko siebie osób. — Między mieszkańcami dolin, ukazywał się gdzie niegdzie plaid[1] góralski, którego właściciel oparty na kiju, zwracał na wszystko ciekawość dzikiego człowieka, nie dając najmniejszśj uwagi na kazanie, z przyczyny bardzo naturalnéj, że nie rozumiał języka. Marsowa jednak postać tych przybyszów, ożywiała jednostajność ogólnego obrazu; a liczbę ich dosyć znaczną, Andrzéj przypisywał jarmarkowi na bydło, odbywającemu się w okolicach Glasgowa.
Takie to fizyjognomije przedstawiały się oczom moim w podziemnym gmachu katedry, przy słabém świetle, które wdarłszy się jak namieniłem, ciasnemi okienkami i przebiegłszy zgromadzony tłum ludu, ginęło w przestworze sklepień, oświecało lekko piérwsze tylko zakręty, a dalsze zostawiało w zupełnéj ciemności.

Już mówiłem, że stojąc twarzą ku pastorowi, miałem

  1. Paszcz, który zwykle noszą Górale szkoccy.N. T.