Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/220

Ta strona została skorygowana.
— 214 —

jego kiedy niekiedy powtarzał tylko krótkie zdziwieni a wykrzykniki:
— Aj aj! — jak to? czy to być może? — lecz na końcu zrobił pocichu przydłuższą uwagę, o któréj sądzić mogłem jedynie z odpowiedzi mego wiernego przewodnika:
— Ja miałbym powiedziéć mu co myślę? — Nie głupim panie Hammorgaw, to gorąca sztuczka, a wiecie co przysłowie niesie: chcesz miéć całe kości? nie pokazuj bykowi czerwonéj płachty. — Jednak w gruncie jest to dobre dziecko, nie chciałbym go porzucić, póki potrzebuje opieki rozsądnego i uczciwego człeka; a przytém i to jeszcze uwaga nielada, że garści nie ściska, sreberko płynie mu z dłoni jak woda, a chudy pachołek może czasami przy nim się pożywić. W końcu czuję w sobie jakiś szczególny do niego pociąg. — Szkoda tylko, że ma jeszcze wiatry w głowie!
Domawiając te słowa coraz cichszym głosem, Andrzéj i towarzysz jego udali się ku domowi — Gniew mój ustąpił wkrótce wewnętrznemu przekonaniu, iż sam sobie winienem, żem słuchał jak to mówią pode drzwiami. Nie masz pana, któryby w przedpokoju swoim nie ulegał częstokroć dyssekcyi równie zręcznego anatoma jak Andrzéj Fairservice; jednakże te szczególne spotkanie, oprócz moralnych uwag, do których dało powód, skróciło mi czas, który w miarę niecierpliwości mojéj nadzwyczaj leniwie upływał.
Nadeszła noc, a zwiększające się jéj cienie, rzucały smutną barwę na ciche wody wspaniałéj rzeki; jednostajność widoku przerywało niekiedy drżące i blade światło księżyca. Niewyraźne rysy starożytnego mostu, łączącego brzegi Klajdy, przywiodły mi na pamięć sławny most doliny Bagdadu, o którym rozprawia mirza, opisując nieporównane swoje zachwycenie. — Szérokie arkady, wydawały mi się jakby otchłanie, w których czarne nurty rzeki gi-