wy Owena uważałem za podobne do prawdy; co większa, uwięzienie moje w tym zbiegu okoliczności, odjęłoby ostatnią nadzieję ratowania mego ojca. — W tak dotkliwém położeniu, przyszło mi na myśl zapytać Owena, czyli się nie zgłosił do drugiego korespondenta, pana Nikol Jarvie?
— Pisałem dziś rano do niego, — odpowiedział Owen, ale jeżeli słodziuchni mieszkańcy Gallowgate tak postąpili, czegóż się spodziewać po tym niezgrabnym dziku z Saltmarket? — Czyliż można pomyślić, aby wekslarz kiedykolwiek odstąpił swego procentu? — Oto nawet nie raczył odpisać na list mój, chociaż wiem pewno, że mu go w ręce podano, gdy do kościoła wchodził. — Tu biédny Owen rzucił się w rozpaczy na posłanie i zawołał: — upadliśmy bez nadziei! — O panie Frank, panie Frank! — wszystkiego jest przyczyną twój upór!... Ale co ja mówię? — Mamże pomnażać jeszcze pańskie cierpienia? — O nie, nie! — Tak się podobało Bogu, a człowiek winien poddać się bez szemrania Jego mądréj woli.
Pomimo całéj mojéj filozofii Treshamie, nie zdołałem oprzéć się smutkowi. — Połączyliśmy łzy nasze, — lecz moje, zaprawiła gorycz, nieznana Owenowi; czułem bowiem, że wyrzuty, które mi przez dobroć chciał oszczędzić, są aż zanadto sprawiedliwe; że rzeczywiście nieposłuszeństwo moje woli ojca, sprowadziło wszystkie nieszczęścia nasze.
Kiedyśmy tak smutnie siedzieli, słyszemy naraz mocne stukanie do zewnętrznych drzwi więzienia. Wybiegłem przelękniony na kurytarz i zbliżyłem się ku schodom, chcąc poznać przyczynę hałasu; alem nie usłyszał nic więcéj oprócz głosu stróża, który naprzemian, raz podniesionym tonem odpowiadał przybylcom, to znowu po cichu przemawiał do przewodnika mego: — zaraz, zaraz! (Burmistrz z wartą przychodzi; skryjcie się pod łóżko
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/233
Ta strona została skorygowana.
— 227 —