Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/234

Ta strona została skorygowana.
— 228 —

więźnia). Idę, już idę! — (Bieżcie na schody, bo już muszę otworzyć). — Oto jestem; cóż znowu u licha temu zamkowi? zardzewiał czy co?
Kiedy Dugal niechętnie i jak najpowolniéj otwierał zapory jednę po drugiéj, przewodnik mój wpadł do pokoju Owena, i ja za nim. Rzucił okiem naokoło siebie, jak gdyby chciał rozpoznać, gdzie się ma ukryć, potem rzekł do mnie:
— Daj mi pan swoje pistolety... albo nie, nie potrzeba, obejdę się bez nich. — Cokolwiek wyniknie, nie mięszaj się pan do niczego i zostaw mię własnym siłom. — Sam wpadłem w łapkę, sam wydobyć się potrafię. — Ileż razy daleko większe groziły mi niebezpieczeństwa!...
To mówiąc, zdjął płaszcz którym był okryty, a nie spuszczając drzwi z oka, cofnął się o kilka kroków jak dzielny koń, mający przesadzić wysoką zagrodę. Domyśliłem się, że postanowił rzucić się na wchodzących jak tylko drzwi otworzą; a korzystając z piérwszéj chwili zamięszania, wypaść na ulicę. Siła i zręczność ciała, zimna odwaga w spojrzeniu, nie dozwoliły mi ani na chwilę powątpiewać, że pokona przeciwników swoich, jeżeli nie mają palnéj broni.
Zostawaliśmy czas niejaki w trudnéj do opisania niespokojności. — Otworzyły się drzwi pokoju, — a zamiast bagnetów i szabel, ujrzeliśmy młodą i nieszpetną dziewczynę, trzymającą jeszcze w jednéj ręce czerwoną spódniczkę, którą z powodu błota była podniosła, a w drugiéj latarnię. — Postępowała za nią poważna jakaś osoba, niskiego wzrostu, dość otyła, i w ogromnéj peruce. Był to, jak dowiedzieliśmy się późniéj, burmistrz miasta, nadęty godnością swoją, i pałający gniewem. Przewodnik mój na widok téj figury, zaniechawszy jak widać piérwszych zamy-