Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/24

Ta strona została skorygowana.
— 18 —

Frankowi potrzebnego czasu do rozwagi. On was kocha; pewny jestem: a jak tylko zaciągnie w credit posłuszeństwo należne ojcu, mam przekonanie, że nie będzie się dłużéj opiérać twéj woli.
— Więc mam się go prosić, — rzekł mój ojciec poważnym i groźnym tonem, — aby raczył być moim spólnikiem i przyjacielem? aby podzielał ze mną pracę i majątek? — Tego nigdy nie zrobię.
Spojrzał na mnie raz jeszcze, jak gdyby chciał daléj mówić; lecz zmieniając nagle postanowienie, odwrócił się i wyszedł. — Ostatnie słowa ojca mego wzruszyły mię do gruntu; nie spodziewałem się, żeby do czułości mojéj przemówił; i gdyby był od niéj zaczął, nie miałby zapewne powodu obwiniać mię o nieposłuszeństwo.
Ale już było zapóźno; charakter mój był również nieugięty jak jego, a przez zrządzenie nieba, w saméj winie mojéj znaleźć miałem ukaranie, lubo łagodniejsze jak zasłużyłem! — Skoro zostaliśmy sami, Owen zwrócił ku mnie łzą zalane oko, jak gdyby przed zaczęciem trudnego obowiązku pośrednika, chciał upatrzyć najsłabsze miejsce, do którego naprzód miał szturm przypuścić: zaczął nakoniec drżącym głosem, który westchnienia, co słowo przerywały: — Dla Boga panie Frank!.... możesz to być panie Osbaldyston?.... któżby temu uwierzył!.... tak dobre dziecko!.... Rzućcie tylko okiem na obie strony rachunku, i pomyślcie co utracacie..... tak ogromny majątek!.... Jeden z najpierwszych domów stolicy, znajomy już dawniéj pod imieniem Tresham i Trent, a dziś nierównie świetniejszy pod firmą, Osbaldysten i Tresham..... Spoczywałbyś na złocie panie Frank! a każdą w kantorze nudną robotę, jabym za was wykonał co miesiąc, co tydzień, co dzień nawet.... No, drogi mój Franku, przeproś ojca; pójdź za wolą jego, a Bóg ci pobłogosławi.