Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/241

Ta strona została skorygowana.
— 235 —

inaczéj, w dziesięć lat jeszcze ze drżeniem wspominać będą o tém, co zajdzie dzisiejszéj nocy w glasgowskiém więzieniu.
— Dajże pokój, krew nie woda, — rzekł pan Jarvie po krótkim namyśle; — wiem co jéj winienem, po co sobie wydzierać oczy, kiedy można uniknąć. — Piękna nowina dla staruszki w Stuckavrallachan, żeś ty mi koście pogruchotał, albo żem ja tobie stryczek na kark zarzucił! — Ale przyznasz hultaju, że gdyby nie to, zyskałbym więcéj w jednym dniu, jak ty przez całe życie w twoich górach.
— Że chciałbyś zyskać, nie przeczę, ale czyby się udało, nie wiem. — Wy mieszkańcy nizin, nie macie jeszcze dość mocnych i ciężkich więzów na górala.
O! co do tego, bądź pewny, że potrafiłbym znaleźć i bransoletki i podwiązki, jak raz na twoją miarę; a możebym nawet przysłużył się konopnym halsztuchem! — Nikt z żyjących na ucywilizowanym świecie tylu sztuczek nie wypłatał co ty; — kradłbyś nawet nawet z własnéj kieszeni, gdybyś w cudzych nic nie znalazł; — ale do czasu dzban wodę nosi; i wspomnij moje słowo; jeśli tak dłużéj będzie, umrzesz na powietrzu.
— Cóż robić! będę miał przynajmniéj tę pociechę, że krewny mój włoży po mnie żałobę.
— Nie troszcz się, mój Robie! będzie dość czarnego na twoim pogrzebie, gdy policzysz kruki które cię osiądą. Ale powiedz mi co się stało z owym tysiącem funtów szkockich, którem ci pożyczył; i kiedy ja się z niemi zobaczę?
— Co się z niemi stało? trudno na to odpowiedziéć, ale zapewne są tam gdzie śniég przeszłoroczny.
— Tak; ale śnieg znajdziesz jeszcze i dzisiaj na wiérzchołku Schehalionu, niecnoto! — Czy chcesz abym sam poszedł po moje piéniądze?