Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
— 19 —

— Dziękuję ci, kochany Owenie, dziękuję najmocniéj za twoje dobre chęci, — ale ojciec mój ma prawo rozrządzić majątkiem tak, jak sam chce: wspomniał o jednym z moich stryjecznych braci, niech mu odda wszystkie swoje skarby, ja zaś wolności mojéj nie sprzedam za złoto.
— Za złoto! — zawołał Owen; — o gdybyś widział panie Frank rachunki z ostatniego kwartału! Pięć cyfer, — tak pięć cyfer dla każdego spólnika! Miałożby to wszystko zostać łupem jakiego chłystka, — papisty? I na toż ja całe życie, tak usilnie pracowałem dla dobra waszego domu? O! samo pomyślenie, serce mi rozdziera! Zastanów się pan tylko, co za piękna firma Osbaldyston, Tresham i Osbaldyston; a któż wié (dodał zniżonym głosem), może nawet Osbaldyston, Osbaldyston i Tresham; bo komuż nie wiadomo, że wola ojca pańskiego jest prawem dla wszystkich spólników?
— Przecież mój kochany Owenie, i brat mój stryjeczny nazywa się także Osbaldyston; a więc ta piękna cyfra wcale się przez to nie odmieni.
— Panie Frank, do czego te żarty, ja pana tak kocham. — Stryjeczny brat pana!.... papista zapewne, tak jak i jego ojciec; piękny mi dziedzic dla protestanta!
— I między katolikami są równie godni ludzie, jak i między, protestantami.
Owen miał już odpowiedzieć z niezwzkłą sobie żywością, gdy ojciec mój wszedł.
— Masz słuszność Owenie, — rzekł, — niech się namyśli. Młokosie! daje ci miesiąc czasu do zastanowienia.
Skłoniłem się w milczeniu, uradowany z niespodzianéj przewłoki, i nie wątpiąc, że ojciec mój zwolnił nieco ze swoich pogróżek.
Upłynął i terminowy miesiąc, ale bez żadnéj zmiany w postanowieniu. — Nic nie krępowało mego postępowania,