już wolnego, a za pomocą brzytew i szczotki, zupełnie odmiennéj postaci, jak był dniem wprzódy w więzieniu; — trudne jednak okoliczności zachmurzały jego czoło; a ojcowskiemu ściśnieniu, którém mię przywitał, towarzyszyło głębokie westchnienie. Gdy usiadł, wzrok jego ponury i niewzruszony, zdawał się okazywać, że liczył w myśli dnie, godziny i minuty, które upłynąć miały między fatalną chwilą wypłaty wekslów, a ostatecznym upadkiem wielkiego handlowego domu pod firmą Osbaldyston i Tresham. Ja więc sam jeden znosić musiałem cały ciężar gościnności gospodarza i zajadać smaczne śniadanie. — Pan Jarvie nie zaniedbał uwiadomić mię przy tak zręcznéj okoliczności, że herbatę prawdziwie chińską dostał w podarunku od pierwszego z armatorów w Wapping; że kawę miał z własnéj plantacji Salt-Marketgrove na Jamajce, że piwo było angielskie, łosoś szkocki, śledzie z Loch-fine, a obrus tkany własną ręką ś. p. ojca jego wielkiego Dyjakona. — Chwaliłem wszystko; a zjednawszy tym sposobem względy gospodarza, bo komuż nie jest miłą pochwała? — chciałem nawzajem otrzymać objaśnienia, które mogły mi być przydatne i zaspokoić moją ciekawość.
Dotąd me mówiliśmy ani słowa o zdarzeniach przeszłéj nocy; korzystając więc z przerwy między historyją obrusa a opisem serwet, który miał nastąpić z kolei, — zapytałem śmiało; — Raczże mi powiedzieć p. Jarvie, kto to jest ten Robert Campbell, któregośmy téj nocy spotkali?
Tak nagłe zapytanie zbiło, jak mówią, zupełnie z tonu szanownego urzędnika. Zamiast odpowiedzi, powtórzył kilka razy, — kto jest Robert Campbell?... — co?... jak?... kto jest Robert Campbell?...
— Tak jest, chciałbym wiedzieć, co to za jeden?
— On... on jest... hm!... jest to... ale gdzieżeś pan poznał tego Campbella, jak go tam nazywasz?
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/255
Ta strona została skorygowana.
— 249 —