Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/266

Ta strona została skorygowana.
— 260 —

mówi, że daleko niebezpieczniéj tobie niż jemu stawić się przed sądem, — i gdyby sprawa twoja była tak prosta jak droga strzały, on i wtenczas jeszcze skrzywić ją potrafi? — A więc puść go, powtarzam.
To mówiąc szarpnął mi rękę niespodzianie i tak silnie, że uwolnił Rashleigha; a wstrzymując mię z nadzwyczajną mocą, zawołał:
— Daléj panie Rashleigh! nogi tak dobre jak i ręce w potrzebie — już nieraz dowiodłeś tego.
— Kuzynie, — rzekł Rashleigh, — dziękuj temu panu, żem ci nie wypłacił całego długu, jaki ci należy. Odchodzę w nadziei, że się wkrótce spotkamy; a wtenczas, nikt cię z rąk moich wydrzéć nie potrafi.
Otarł szpadę, schował ją do pochew, i zniknął między drzewami.
Góral, już to siłą, już namową, nie dał mi gonić za Rashleighem; jakoż uznałem sam wkrótce, że interesa mego ojca nicby na tém nie zyskały.
Campbell postrzegłszy, że już jestem spokojniejszy, zawołał:
— A! jak żyję, nie widziałem tak upartego człowieka! — Gdyby kto inny tyle mi zadał pracy, nie wiem jakbym z nim sobie postąpił. — Czegożeś chciał wpaść za wilkiem do legowiska? Powiadam panu, że już zastawił na ciebie sidła; namówił poborcę Morrisa, aby ponowił zaskarżenie; a ja nie mogę tu przybyć panu na pomoc, jak niegdyś u sędziego Inglewooda; powietrze ulic Glasgowa niebardzo mi służy, a tém mniéj zaduch sądowéj izby. Spiesz więc do domu, unikaj spotkania z Morrisem, Rashleighem i tym starym lisem Mac-Vittie. Pamiętaj o Aberfoil, a daję panu szlacheckie słowo, że otrzymasz sprawiedliwość; ale póki się tam nie spotkamy, siedź spo-