kojnie; Rashleigha muszę z Glasgowa wyprawić, inaczéj nabroiłby więcéj złego. Bądź zdrów, pamiętaj o Aberfoil.
Odszedł i zostawił mię zadumanego nad szczególnemi dnia tego wypadkami. Zaledwo wziąłem płaszcz na siebie i okryłem się starannie, aby osłonić krew spływającą z rany; młodzież szkolna ukończywszy godziny naukowe, zaczęła napełniać plac walki naszéj; opuściłem go zatem śpiesznie i udałem się do mieszkania pana Jarvie, bo już się zbliżała godzina obiadowa. Po drodze jednak wstąpiłem do małego sklepiku, u drzwi którego był napis wielkiemi literami: „Krzysztof Neilson chirurg i aptekarz“. Tam zastałem chłopca z moździerzem w ręku, który mię wprowadził do pracowni uczonego farmaceuty. Był to człowiek już niemłody, lecz czérstwy i żywy. Po trząsł głową niedowierzając, gdym mu opowiedział ułożoną naprędce historyją, że zranił mnie floret, który przypadkiem pękł w ręku towarzysza mego, kiedyśmy fechtowali dla wprawy.
— Mała rzecz, tylko skóra przebita, — rzekł opatrując mi ranę, — ale to nie był złamany floret. — O młodzieży! młodzieży!... cóżkolwiekbądź, nikt lepiéj nie dotrzymuje tajemnicy, jak chirurg. — Gdyby nie krew zła, i nie krew gorąca, my lekarze niewiele mielibyśmy do roboty.
Skończywszy tę moralną uwagę, pożegnał mię, a wkrótce uśmierzył się zupełnie lekki ból, który mi zrazu dolegał.