kosztem naczelnika Klanu, którego rozkazy złe czy dobre, najściśléj spełniają. Zstępują więc tłumami na sąsiedzkie doliny, a złupiwszy biednych mieszkańców, wracają na swoje góry. Smutno pomyśléć, że podobne bezprawia dzieją się w kraju chrześcijańskim; a smutniejsza jeszcze, że górale uważają te bezprawia za czyny szlachetne, i mówią, że godniejszém jest człowieka — zrabować trzodę bydła z szablą w ręku, jak pracować za najem nad kawałkiem roli. Ale i naczelnicy ich nie lepsi! — bo jeśli wyraźnie nie rozkazują swoim podwładnym kraść i rozbijać, przynajmniéj patrzą na to przez szpary, i dają im przytułek w lasach, górach i miejscach obronnych, ilekroć dopełnią gwałtu. — Każdy z tych naczelników, utrzymuje pewną liczbę rabusiów noszących jego imię, czyli, jak my powiadamy, należących do jego Klanu; — ci uzbrojeni strzelbą, pistoletami, puginałem, gotowi wykonać wszystko na piérwsze jego skinienie. Owóż, jakim sposobem od niepamiętnych czasów żyją górale, ta horda barbarzyńców niegodna imienia chrześcijan, rozsiéwająca postrach i zniszczenie między spokojnymi sąsiadami.
— A ten krewny pański a mój przyjaciel, — rzekłem, czy i on jest jednym z tych znaczniejszych właścicieli, utrzymujących siłę zbrojną?
— Nie, nie, — odpowiedział pan Jarvie. — On nie należy do głównych naczelników, jak oni ich tam nazywają; lubo jest szlachetnego rodu, i pochodzi w prostéj linii z dawnéj, znakomitéj rodziny Glenstrae. — Wiem o tém dobrze, bo jestem bliskim jego krewnym; chociaż wierzcie mi, że nie szukam ztąd chwały; — jest to błyskotka i nic więcéj, promień księżyca w wiadrze wody; ale na przekonanie, mógłbym pokazać listy jego ojca, pisane do mojego, o pieniądze które był winien; — ś. p. ojciec mój, wieczny pokój
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/276
Ta strona została skorygowana.
— 270 —