— To się ma znaczyć Franku, że chcesz się wesprzéć na ramieniu mojém, a przeciéż iść tam, dokąd ci się podoba. — Trudno jednego z drugiém pogodzić; spodziewam się jednak, że będziesz posłuszny rozkazom moim, o ile te nie będą krzyżować własnych twoich zamiarów.
Chciałem zrobić jakąś uwagę. — Chwilkę cierpliwości. — zawołał. — Jeżeli taki jest twój zamiar, — zechcesz się udać natychmiast na północ, odwiedzić stryja, i zabrać z rodziną znajomość. — Wybrałem jednego z pomiędzy jego synów (ma ich podobno siedmiu), zapewniają mię, że ten godniéjszy jest od innych zająć twe miejsce w domu moim; ale dla ostatecznego układu przytomność twoja w Osbaldyston-Hallu może być potrzebną. — Otrzymasz na miejscu szczegółową instrukcyją, i pozostaniesz tam do dalszych moich rozkazów. Jutro rano znajdziesz wszystko gotowe do podróży.
Domówiwszy tych słów oddalił się z pokoju.
— Więc już wszystko między mną a ojcem skończone, — kochany Owenie? — rzekłem do zacnego mego przyjaciela, na którego twarzy widać było głębokie zmartwienie.
— Już po wszystkiem, panie Franku, samochcąc się zgubiłeś, — kiedy ojciec pański odezwie się tym spokojnym i stanowczym tonem, to tak jakby umowę podpisał: — słowo jego jest nieodmienne.
— Prawdę mówił Owen, nazajutrz o piątéj rano byłem już w drodze do Jork, na dość dobrym koniu i z pięćdziesięciu gwineami w kieszeni: jechałem zaś w celu dopomożenia ojcu memu w wyborze jednego z mych stryjecznych braci, któryby zajął przy nim moje miejsce, i odziedziczył jego majątek, a może i przywiązanie rodzicielskie.