Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/292

Ta strona została skorygowana.
— 286 —

dzenia lasów, dolin, jaskiń, wdzierania się na niebotyczne wierzchołki, acz z pracą i niebezpieczeństwem, podobnie jak żeglarz, który znudzony długą ciszą, wzdycha do bitwy i burzy. Zadawałem wiele pytań memu przyjacielowi panu Jarvie o nazwisku i położeniu tych gór; ale czy przez niewiadomość, czy przez niechęć, — odpowiedział mi tylko, — że tam się poczynają właściwe siedziby szkockich góralów.
— Nacieszysz się z niemi, — rzekł daléj, — nim wrócim do Glasgowa; co do mnie, nie lubię nawet patrzyć na te okolice; bo ile razy spojrzę na nie, zaraz źle mi się robi na sercu; nie ze strachu, — o! wcale nie ze strachu, ale ze smutku, tam tyle ludzi prawie z głodu umiéra! Ale dajmy temu pokój, — najbezpieczniéj nic nie mówić o góralach, tak blisko ich granicy. — Znałem nie jednego uczciwego człowieka, który nie przybyłby do tego miejsca, nie zrobiwszy testamentu. — Mattie nie cieszyła się wcale z téj podróży; i kiedym powiedział jéj, gdzie jedziemy, płakać zaczęła, — ale jak niesie przysłowie, łatwiéj widziéć kobietę we łzach, jak gęś w trzewikach.
Zacząłem znowu naprowadzać rozmowę na historyją i charakter człowieka, którego zamierzyliśmy odwiedzić; — lecz pan Jarvie nic powiedzieć nie chciał, może nie dowierzając bliskiemu sąsiedztwu pana Andrzeja Fairservice, który jadąc zaraz za niemi, łatwo mógł słyszyć każde słowo, i chętnie otwierał swe zdanie, ile razy znalazł ku temu sposobność. — Pan Jarvie chcąc się pozbyć towarzystwa jego zawołał:
— Tylko proszę cię nie przybliżaj się tak bardzo, i pilnuj swojego miejsca! — Gdyby mu tylko pozwolić, radby jechać obok z nami! — Ten błazen, jak widzę, chce gwałtem wyleźć z sérowéj formy, w któréj go ulepiono! — No, teraz, kiedy już jegomość nie potrafi złapać ani słówka, możesz śmiało pytać panie Osbaldyston, chociaż nie wiem pra-