próżnują, rozkazuję ci, abyś do nikogo w karczmie nie przemówił ani słowa. — Nadewszystko nie wydawaj mego nazwiska, albo twego pana i nie wypaplaj przed kim: to jest pan Nicol Jarvie burmistrz miasta Glasgowa i bankier z Salt-Market; syn sławnego ś. p. Dyjakona Jarvie, który żyje w pamięci wszystkich; a ten drugi, jest to pan Frank Osbaldyston, syn naczelnika, wielkiego domu Osbaldyston i Tresham w Londynie.
— Dosyć tego, dosyć, — rzedł Andrzéj, — po co ja mam rozprawiać o nazwisku panów? Jakbym nie miał co ważniejszego powiedziéć!
— Otóż właśnie, głupcze ty jakiś, idze mi o to, abyś o tych ważniejszych rzeczach nie plótł trzy po trzy.
— Ha! — zawołał Andrzéj, — jeżeli pan rozumié, że ja nie potrafię wytłomaczyć się tak jak i drugi, to dobrze; zapłać mi pan pensyją i strawne, a wrócę do Glasgowa. — Nie będziemy płakać po sobie, mówiła stara szkapa do połamanego wozu.
Widząc, że pan Andrzéj znowu przybiera ton nieprzyzwoity, oświadczyłem mu, że może nas opuścić, jeśli mu się podoba, ale, że nie dostanie ani grosza za przeszłe usługi. Rozumowanie to ad crumenam (jakby go nazwał żartobliwy loik), trafia do przekonania większéj połowy ludzi; a że Andrzéj miał zwyczaj zawsze iść za większością, schował więc rogi jak ślimak, że użyję porównania burmistrza Jarvie, przeprosi za urazę i przyrzekł posłuszeństwo moim rozkazom.
Kiedy już zgoda między nami wróciła, jechaliśmy spokojnie. Droga, która przez sześć lub siedm mil Angielskich wiodła nas ciągle pod górę, zaczęła się zniżać, przebiegnąć zawsze krajem równie nudnym i nie przedstawiającym żadnéj rozmaitości, oprócz dalekiego gór szkockich widoku. Chociaż od popasu nigdzieśmy się nie
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/295
Ta strona została skorygowana.
— 289 —