nizin, ten swoim zwyczajem, zemknął na samym początku bitwy; lecz przeciwnik jego szanując prawa pojedynku, zawołał:
— Dwóch na dwóch; równa siła, — i usunął się spokojnie na stronę.
Miałem zamiar wytrącić pałasz z rąk górala z którym walczyłem, nie śmiałem jednak przystąpić bliżéj do niego, bo trzymał w lewéj ręce puginał, którym szpadę moją odpiérał. Burmistrz tymczasem, mimo początkowego powodzenia, opierał się coraz trudniéj nowym uderzeniom nieprzyjaciela. — Ciężar broni, dość znaczna otyłość, i sam gniéw nawet, widocznie sił go pozbawiały, i byłby wkrótce uległ przemocy, gdyby góral spoczywający na ziemi nie przybył mu na ratunek, wołając:
— Jadłem chléb miasta Glasgowa, będę bronił burmistrza jego, póki sił stanie.
Zaczęła się więc nowa, chociaż nieszkodliwa walka, gdyż oba górale opatrzeni drewnianemi, podbitemi miedzią i skórą powleczonemi tarczami, zręcznie się niemi zasłaniać umieli. Zresztą, zdaje się, że raczéj nastraszyć jak zaszkodzić nam chciano, mieszkaniec bowiem nizin, który jak nadmieniłem, nie mając przeciwnika, usunął się na stronę, wystąpił znowu, ale w charakterze pośrednika.
— Hola panowie! — zawołał, — dość już tego. — Wszak uraza nie była śmiertelną. — Ci ichmościowie okazali, że są ludźmi kochającymi honor, i dali nam zupełną satysfakcyją. Nikt nie jest drażliwszym ode mnie w téj mierze, ale nie lubię niepotrzebnego krwi rozlewu.
Po tém oświadczeniu nie chciałem przedłużać bitwy, przeciwnik mój także łatwo dał się skłonić do zgody. Burmistrz cały zadyszany, dawno już broń złożył, a dwaj górale zaprzestali utarczki z równąż obojętnością, z jaką ją rozpoczęli.
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/305
Ta strona została skorygowana.
— 299 —