Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/307

Ta strona została skorygowana.
— 301 —

głem ich rozłączyć; musiałem więc porwać piérwszą broń jaką znalazłem pod ręką. Czuję wprawdzie, że już zastary jestem do pojedynków, ale dla tego nie dam sobie brzdąkać po nosie. Lecz gdzież jest ten uczciwy chłopak, który przybył na pomoc? — Muszę wypić do niego, choćby już po raz ostatni w życiu.
Walecznego obrońcy, którego szukał pan Jarvie, już nie było w karczmie — wymknął się niepostrzeżony zaraz po skończeniu bitwy; zdawało mi się jednak, że w rysach jego twarzy poznałem owego Dugala, stróża glasgowskiego więzienia, który podczas nocnéj naszéj wyprawy, nagle porzucił służbę. Nadmieniłem o tém po cichu panu Jarvie:
— Być może, — odpowiedział, — być może — prawdę mówił, ten co wiész, że Dugal nie napróżno nosi głowę na karku — muszę o nim pomyślić.
To rzekłszy, usiadł, a odetchnąwszy nieco wolniéj, zawołał na karczmarkę:
— Lukie! moja Lukie! — Daj że nam teraz czém się posilić? Dzięki Bogu brzuch cały, ale pusty! — radbym go czém napełnić.
Gospodyni, która od chwili zgody odzyskała całą usłużność i grzeczność, zaczęła się krzątać natychmiast około wieczerzy. Zimna krew i przytomność umysłu, jakie okazała podczas bitwy, były prawdziwie godne podziwienia; widząc żeśmy się wzięli do broni, zawołała na służącą:
— Zamykaj drzwi, zamykaj! — Trup, czy żywy, nie wyjdzie ztąd, póki nie zapłaci co winien.
Ci zaś, którzy spali na łóżkach ustawionych podłuż ściany, podnieśli się tylko na chwilę, a krzyknąwszy: „Oho!“ grubszym lub cieńszym tonem, stosownie do płci i wieku, układli się znowu, i podług wszelkiego podobieństwa, zasnęli wprzód, nim się kłótnia skończyła.