łych nieopuszcza, rzuciła promyk światła na przyszłe moje widoki. — To być nie może, pomyślałem sobie, ażeby mój ojciec chciał mię w rzeczy saméj wydziedziczyć: musi to być tylko próba mojéj stałości, którą gdy wytrzymam cierpliwie i mężnie, zasłużę na tém większy jego szacunek i zyskam korzystne dla mnie ukończenie rozłączającego nas sporu. — Już nawet układałem w myśli, przy których artykułach spodziewanego układu mam stać silnie, a które odstąpić mogę memu ojcu. — Najprzód, podług rachunku mego, miałem odzyskać jego względy i czułość ojcowską, a potém za karę, być zmuszonym do zachowania powierzchownych oznak uległości.
— Czegóż mi więcéj na teraz potrzeba, — byłem panem mojéj osoby, i czułem w sobie ów powab niepodległości, który serce młodzieńcze, przy lekkiéj obawie, poi najżywszą roskoszą. Worek mój lubo nieobficie naładowany, mógł jednak wystarczyć wszelkim podróżującego potrzebom: nawykłem w Bordo obchodzić się bez służącego, — koń mój był młody i dziarski, — wszystko to przy pomocy żywéj wyobraźni, rozpędziło wkrótce smutne myśli, jakie mię trapiły z początku méj podróży.
Szkoda tylko, że droga, którą ku północy zmierzałem, mało była obfitą w zajmujące widoki. — Myśli zatém ponure znowu mię mimowolnie napastować zaczęły; muza nawet, ta zalotna kochanka, któréj winienem był podróż moją w te pustynie, nieodrodna od płci swojéj, opuściła mię w najpilniejszéj potrzebie; i byłbym upadł niewątpliwie pod ciężarem smutku, gdyby mię kiedy niekiedy nieorzeźwiała rozmowa z podróżnemi, udającemi się w tęż samą stronę. Spotykałem zwykle pastorów wracających truchtem do domu, po ranném chorego odwiédzeniu; dzierżawców i handlujących wołami jadących z pobliskiego jarmarku; komissantów zbierających tu i owdzie po małych
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/31
Ta strona została skorygowana.
— 25 —