Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/315

Ta strona została skorygowana.
— 309 —

dyś wypłacić. — Nie napróżno kości walecznego Grahama wołają z grobu o pomstę przeciw temu księciu i jego Klanowi. — Nie było zdrady w Szkocyi, do któréjby jeden z Campbellów nie należał; a i teraz, kiedy źli ludzie wzięli górę, oni to ich wspiérają, oni dodają ochoty. — Ale tak nie długo potrwa — już kosa naostrzona; a wkrótce zaczną głowy spadać, jak makówki.
— Wstydź się Garshattachin, — rzekł burmistrz, wstydź się. — Jak możesz wygadywać podobne rzeczy przed urzędnikiem i podawać się widocznie w niebezpieczeństwo? — Cóżby się stało z rodziną twoją wierzycielami, (jak np. ja i inni), gdyby ciebie pociągniono przed sąd, co niezawodnie nastąpi, jeżeli tak sobie pozwalać będziesz.
— Niech d..... porwą wierzycieli moich i pana razem z niemi, jeżeli należysz do ich liczby. Mówię i powtarzam, że wkrótce nastąpi zmiana, — przestaną Campbellowie zadzierać nosy i posyłać psy swoje tam, gdzie sami pokazać się nie śmieją; przestaną wspiérać złodziejów, zbójców, i łupić ludzi uczciwszych od siebie!
Burmistrz zabierał się właśnie do odpowiedzi, gdy przyjemny zapach zwierzyny, którą nakoniec gospodyni postawiła przed nami, uśmierzył zapał jego; wziął się więc z chciwością do noża, i wkrótce zapomniał o sporze.
— Prawdę mówisz, — odezwał się wyższy góral, — nie czatowalibyśmy teraz na Rob-Roya, gdyby Campbellowie nie dali mu przytułku. Razu jednego, miałem z sobą trzydziestu ludzi częścią z Glenfinlas, częścią z Alpine, — ścigaliśmy Mac-Gregorów jak pierzchliwe sarny aż do Glenfanloch, — tam dopiéro Campbelle stanęli w ich obronie, i cała nasza praca w niwecz poszła; — ale dałbym dziś wszystko co mam przy sobie, gdybym był tak blisko Rob-Roya jak podówczas!