Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/316

Ta strona została skorygowana.
— 310 —

Przyjaciel mój pan Jarvie nie mógł ścierpiéć téj mowy, i rzekł:
— Niech to was nie uraża, ale mnie się zdaje, że chętnie dałbyś swój plaid podsmalony, aby tylko być o sto mil od Rob-Roya, — wierz mi, że rozpalone żelazo, które mi za broń służyło, niczém jest w porównaniu z jego szablą.
— Tylko nie trąb pan tak głośno na wygranę, bo jakem szlachcic, pożegnasz się na wieki z językiem, którego nie możesz powstrzymać. — To mówiąc potężny góral zapalony gniéwem, porwał się do noża.
— Daj mu pokój Allanie! — zawołał jego towarzysz, jeżeli mu Rob-Roy tak miły, ujrzy go téj jeszcze nocy w żelaznéj sznurówce, a jutro z powrozem na szyi, — nieszczęścia, których stał się przyczyną, życiem przypłacić musi. — Ale już czas wracać do naszych ludzi.
— Poczekaj no chwilę Inverashalloch, — rzekł Galbraith, — wypijemy jeszcze kwartę, jednę tylko kwartę, i to już na pożegnanie.
— O dosyć już tego, dosyć! — odpowiedział Inverashalloch, — wypiję chętnie kwartę usquebach albo wódki, gdy się zejdę z przyjacielem, ale ani pół kieliszka więcéj, kiedy mam coś na głowie. — Radzę i tobie to samo; idź lepiéj zebrać swoich ludzi, aby za danym znakiem być gotowym do marszu.
— No i czegóż się tam spieszyć tak bardzo; nigdy kieliszek wódki nie zaszkodził nikomu, ani popsuł interesu. Gdyby mię słuchano, siedzielibyście w górach swoich, i obeszłoby się bez was. — Załoga i moi ludzie, potrafiliby sami schwytać Rob-Roya. — Ta oto jedna ręka wywróci go jak snopa, bez pomocy góralów.
— A więc na cóż było wywoływać ich z domu, — rzekł Inverashalloch, — nie przybyłem tu o sześćdziesiąt mil drogi bez rozkazu. — Ale jeżeli chcesz, aby ci się powiodło,