— Proszę być ostrożnym mój panie, — rzekł burmistrz, bo ani czerwony mundur, ani kapelusz z galonem nie obronią pana, jeśli mi wyrządzisz obelgę. Otrzymasz natychmiast pozew o dyffamacyją i gwałt na pustéj drodze. Jestem obywatel i urzędnik miasta Glasgowa, nazywam się Nikol Jarvie, podobnie jak i ś. p. czcigodny mój ojciec, z tą tylko różnicą, że ja jestem burmistrzem, a on był Dyjakonem.
— O tak! — odezwał się Galbraith — był to zagorzały purytanin — bił się mężnie przeciw królowi przy moście Bothwella.
— I płacił długi swoje, panie Galbraith, — odpowiedział burmistrz, — a zatem był uczciwszy jak ten, co stoi na pańskich nogach.
— Nie mam czasu słuchać téj sprzeczki, — przerwał oficer, — obowiązek mój każe mi was przytrzymać panowie, póki nie złożycie rękojmi, i że jesteście wierni i prawi poddani króla Jmci.
— Prowadźcie mię przed urzędnika, — zawołał pan Jarvie, — przed szeryffa lub sędziego pokoju. Nie mam obowiązku tłómaczyć się przed lada mundurem, kto i co jestem.
— Bardzo dobrze mój panie. Wiem jak mam postąpić z tymi, którzy nie chcą dać tłómaczenia. — A ten pan, rzekł daléj kapitan obracając się do mnie, — jakie jest jego nazwisko?
— Frank Osbaldyston, — odpowiedziałem.
— Jak to? Syn barona Hildebrand z Northumberlandu?
— Wcale nie, — przerwał burmistrz, — syn Williama Osbaldyston, naczelnika sławnego domu pod firmą Osbaldyston i Tresham, w Londynie przy Crane-Alley.
— Smuci mię to bardzo, — rzekł oficer, — ale nazwisko pańskie czyni jeszcze podobniejszém do prawdy moje
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/319
Ta strona została skorygowana.
— 313 —