Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/338

Ta strona została skorygowana.
— 332 —

przeszkadzał mu wyrazić mi, iż niezupełnie wierzył w szczerość moich oświadczeń.
— Eche, eche!... powiadają że dobry przyjaciel... eche! lepszy od złego brata... eche, eche!... Dla kogóż ja przybyłem w ten kraj przeklęty?... eche!... przeklęty od Boga i od ludzi, jeżeli nie dla ciebie? eche, eche, eche! Czy to pięknie?... eche!... pozwolić mi wisieć tak długo... eche, eche! i nie przyjść na pomoc?
Ukazałem miejsce, na którém się podówczas znajdowałem, i przekonałem burmistrza naocznie, że niepodobna mi było dojść do niego. Równie łatwy do przebłagania, jak skory do gniewu, zacny burmistrz wrócił mi przychylność swoją i podał rękę na znak zgody. Zapytałem go jakim sposobem zdołał się wydobyć z niebezpiecznego położenia?
— Wydobyć? — zawołał pan Jarvie, — wisiałbym pewno do sądnego dnia, mając głowę po jednéj strome parowu, a nogi po drugiéj, gdyby mię tak jak i wczoraj nie poratował ten poczciwy Dugal. — Za jednym zamachem uciął mi obiedwie poły, a drugi silny chłop, którego przyprowadził, postawił mię na nogach zdrowego, jak gdyby mi się nic nie przydarzyło. — Proszę! co to jest dobre sukno! — Gdybym miał na sobie wasze francuskie kamloty, albo półsukienka, potrzaskałyby się na kawałki pod ciężarem takim jak moje ciało. — Ale niech Pan Bóg zapłaci majstrowi, co je utkał! Pływałem sobie po powietrzu tak bezpiecznie, jak bat na wodzie, przymocowany grubą liną do brzegu.
— A cóż się stało z Dugalem? — zapytałem.
— Ten poczciwina kazał mi tu czekać, póki nie wróci, gdyż, jak powiada, niebezpiecznie byłoby stanąć teraz przed jejmością. Mnie się zdaje, że poszedł pana szukać, bo ten poczciwy chłopak o niczém nie zapomni.