Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/342

Ta strona została skorygowana.
— 336 —

wie. — Był to zacny człowiek, Panie świéć jego duszy! poważał was i kochał; równie i całą, waszą rodzinę. — Owóż, jak powiedziałem, miło mi jest panią oglądać; i gdyby mię ci ludzie nie trzymali trochę za mocno, bo aż mię ręce bolą, prosiłbym o pozwolenie uściskania cię, jako bliskiéj mojéj krewnéj; lubo prawdę mówiąc, nie zaszkodziłoby gdybyście wprzód kazali sobie podać nieco wody i ręcznik.
Dziwna ta przemowa, i ton poufałości, nie zgadzały się bynajmniéj ze stanem uniesienia, w którym podówczas był umysł kobiéty, nieostygłéj jeszcze z zapału bitwy i mającéj stanowić o losie nieszczęśliwych jeńców.
— Któż ty jesteś? — rzekła, — który śmiész się mianować krewnym Mac-Gregora, a nie nosisz jego ubioru i nie jego przemawiasz językiem? Kiedyż widziano psa płaszczącego się u nóg samy, którą przed chwilą ścigał?
— Może być kuzynko, — odpowiedział nieulękniony burmistrz, — że pokrewieństwo nasze nie jest ci wiadome; lecz nie podpada żadnéj wątpliwości. Moja matka Elspeth Macfarlande, była żoną ojca mego Dyjakona Nikola Jarvie, wieczny pokój ich duszom! — Ojciec matki mojéj, a mój dziad Parlane Macfarlane z Loch Sloy, był znowu mężem Jessy Mac-Nab z Stuckavrallachen, krewnéj męża waszego w piatem pokoleniu; albowiem Duncan...
Tu Virago przerwała genealogiczny wywód, zapytując dumnie:
— Czy strumień czysty i wolno płynący może miéć jaki związek z zaczerpniętą w nim wodą na podły domowy użytek?
— Prawda kuzynko, — rzekł pan Jarvie; — lecz kiedy skwary letnie wysuszą go zupełnie, gdy zbieleją na dnie kamienie, nie gniewałby się natenczas strumień, gdyby mu kto wrócił wszystkie krople wody, jakie w nim czer-