Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/35

Ta strona została skorygowana.
— 29 —

Usłyszawszy takie wyzwanie, przestrach mego towarzysza doszedł do najwyższego stopnia, nos jego (dzięki częstym libacyjom czerwonego wina), zazwyczaj ciemno-purpurowy, zsiniał i pożółkł w oka mgnieniu; a zęby jak w febrze dzwonić zaczęły; zdawało mu się, że widzi przed sobą zbójcę w całéj okropności. — Widząc, że już słowa przemówić nie może, i chcąc go nieco orzeźwić, pokazałem mu wieżę kościoła niedaleko przed nami, i dodałem, że tak blisko miasteczka nie mamy się czego obawiać. Na te słowa zaczął pomału do siebie przychodzić; nie prędko jednak o moim zakładzie zapomniał, i długo jeszcze miał mię w podejrzeniu.
Dodać tu tylko muszę, że towarzystwo tego tchórza, i żarty moje, drogo mię późniéj kosztowały.






ROZDZIAŁ  IV.
Szkoci są biedni, powtarzacie wszędy.
Oni nie przeczą, że prawdę mówicie.
Lecz w takim razie niech im wolno będzie;
Anglików kosztem zarabiać na życie.
Churchill.

Trwał jeszcze owémi czasy starodawny zwyczaj, dziś podobno zupełnie zaniedbany, a przynajmniéj szanowany jedynie przez pospólstwo, że odbywający konno powolną podróż, zatrzymywali się przez niedzielę w jakiémkolwiek mieście, aby i sami powinności religijnéj dopełnić, koniowi całodzienny wypoczynek dać mogli. Gospodarze znaczniejszych domów zajezdnych, szanując dawne prawa angielskiéj gościnności, zapraszali w tym dniu uroczystym wszystkich podróżnych do stołu; a najznakomitsze nawet