Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/351

Ta strona została skorygowana.
— 345 —

wiedziałbym, że śmierć, jest tylko końcem życia; i że prędzéj czy późniéj, umrzéć muszę.
— A gdybym cię puściła na wolność; jakbyś nazwał śmierć tego psa saskiego?
— Hm! hm!... eche! eche!.... Starałbym się jak najmniéj mówić o tém. — Nie wiele gadaj, nie wiele głupstw powiesz; mówi przysłowie.
— Ale gdyby ci kazano zeznać przed sądem coś widział; cóżbyś powiedział?
Burmistrz zastanowił się chwilę, — spojrzał na prawo i na lewo, jak człowiek, który zagrożony niebezpieczeństwem, szuka najprzód kędy się wymknąć; a widząc, że ucieczka jest niepodobną, postanawia bronić się do upadłego. — Wiem dobrze kuzynko, do czego zmierzasz, — rzekł w końcu śmiało, — ale mimo to, powiem czystą prawdę, podług Boga i sumienia. — Chociaż mąż twój, którego radbym tu widział przez wzgląd na niego i na mnie; i ten oto poczciwy góral Dugal, mogą wam przyświadczyć, że umiém w potrzebie patrzyć przez szpary na błędy przyjaciół, nigdy jednak kłamstwo ust moich nie splamiło, — i gdybym kiedykolwiek w życiu przyznał, że śmierć tego nieszczęśliwego była zgodna z prawem i sprawiedliwością, zasłużyłbym na tenże sam koniec, jaki go spotkał.
Zdaje się, że śmiała mowa burmistrza skuteczniéj trafić zdołała do serca krewnéj jego, jak pokorne prośby: tak szkło, na którém żaden metal nie zostawi rysy, z łatwością przecież dyjamentem przerżnąć się daje. Rozkazała stanąć nam obudwom przed sobą. — Nazwisko pana, — rzekła do mnie, — jest Osbaldyston, — słyszałam jak je wymówił ten nędznik, który w téj chwili skończył życie.
— Tak jest, — odpowiedziałem, — nazywam się Osbaldyston.
— A imię wasze jest zapewne Rashleigh?