Przełożyłem mu z uszanowaniem, — że jakkolwiek jest mi chlubne poselstwo, którém mię zaszczyca, naraziłoby mię jednak na widoczne niebezpieczeństwo. — Odpowiedział mi na to, że mogę je poruczyć memu służącemu.
Lecz Andrzéj usłyszawszy te słowa, nie pomnąc przed kim stoi i do kogo przemawia, zawołał:
— A! niech mi nogi odpadną, jeżeli choć jeden krok postąpię! — Cóż to? czy panowie rozumiecie, że ja mam drugą głowę w kieszeni, na przypadek, jeżeliby się podobało tym ludożercom uciąć mi tę, którą noszę na karku, albo, że jak żaba wypłynąć potrafię, jeżeli mię wrzucą do jeziora związawszy ręce i nogi? — O nie! nie! — Każdy za siebie, a Bóg za wszystkich, jak to mówią. — Niech ci, którzy mają pretensyją do Rob-Roy a, sami się z nim i z jego ludźmi układają, — co do mnie, nie mam nic do niego. — Nigdy nie był w Drepdaily, i nie wziął mi ani jednego jabłka.
Poskromiwszy z wielką trudnością świégotliwy język Andrzeja, przedstawiłem raz jeszcze księciu niebezpieczeństwo grożące kapitanowi Thornton i panu Jarvie, i prosiłem usilnie, aby mi rozkazał przenieść odpowiedź, któraby im życie ocalić mogła. Zaręczyłem nakoniec, że chętnie naraziłbym siebie dla ich oswobodzenia, gdybym nie był pewny, po tém co usłyszałem i czego byłem świadkiem, że zginą nieochybnie, jeżeli Rob-Roy śmiercią ukarany zostanie.
Książe zdawał się być bardzo zakłopotany.
— Prawda, — rzekł po chwili, — jest to bardzo smutny zbieg okoliczności; ale powinność nie dozwala mi się wahać, — Rob-Roy umrzéć musi!
Nie bez wzruszenia usłyszałem ten wyrok śmierci na owego Campbella, który w tylu zdarzeniach dał mi dowody swojéj przychylności. Wielu z przytomnych dzieliło we-
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/357
Ta strona została skorygowana.
— 351 —