śliwie, — major Galbraith, jak widzę, ma ochotę przebaczyć ma te małe przestępstwa, przez wzgląd na pewnych przyjaciół stałego lądu, dla których Rob-Roy także okazuje się życzliwym.
— Jeżeli to prawda, — rzekł Galbraith, — nie jest to największa ze zbrodni, jakie mu zarzucić można. — Ale radbym wiedziéć, co się téż stało z góralami zachodnich Klanów, na których oczekujem tak dawno, — dałby Bóg, aby dotrzymali słowa; ale wątpię o tém bardzo. — Kruk krukowi oka nie wykole.
— Nie wątpię o wierności tych Klanów, — odpowiedział książę. — Naczelnicy ich są ludzie szlachetni, i przybędą niezawodnie. — Trzeba wysłać jeszcze dwóch żołnierzy na zwiady. — Bez pomocy górali nie możemy zdobyć wąwozu, w który dał się wciągnąć kapitan Thorton, gdzie zdaniem moim, dziesięciu strzelców pieszych potrafi wstrzymać pułk najlepszéj jazdy. — Tymczasem niech rozdadzą żywność żołnierzom.
Ucieszyłem się mocno, usłyszawszy ten ostatni rozkaz; od poprzedniego bowiem wieczora aż do owéj chwili, nic jeszcze w ustach nie miałem. Żołnierze, wysłani na zwiady, wrócili bez żadnéj o oczekiwanych sprzymierzeńcach wiadomości. — Słońce już się miało ku zachodowi, gdy w końcu zjawił się jakiś góral, przyniósł list, który z głębokim ukłonem oddał w ręce dowódzcy.
— No! teraz gotów jestem założyć się o butelkę najlepszego wina, — rzekł Garschattachin, — że ci przeklęci górale, których z taką pracą skłoniliśmy przecież do działania z nami, wracają spokojnie do domu życzą nam szczęśliwego powodzenia.
— Tak jest w rzeczy saméj panowie! — zawołał książe rumieniąc się z gniewu, po przeczytaniu listu napisanego na brudnym kawałku papieru, ale z szumnym adresem:
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/359
Ta strona została skorygowana.
— 353 —