moich; gdybym inaczéj mniemał, nie byłbyś dziś milordzie moim sędzią, — po trzykroć goniąc za sarną, przebiegłeś na strzał ode mnie; a że rzadko chybiam, wié każdy. — Lecz co do tych, których oszczércze języki zaostrzyły gniew wasz przeciw spokojnemu gór mieszkańcowi; którzy imienia waszego użyli za hasło zguby mojéj i do rozpaczy mię przywiedli; tym, mówię, już po części dług mój wypłaciłem, a zczasem wypłacę i resztę.
— Wiem, — zawołał rozgniewany książę, — że jesteś śmiały i bezczelny zbójca; wiem że gdy idzie o dopełnienie zbrodni, dotrzymasz przysięgi — ale tą razą potrafię temu zapobiedz. — Od dziś dnia nie masz innych nieprzyjaciół, nad własne występki.
— Nie mówiłbyś o nich tak głośno książę, — odpowiedział Rob-Roy z zimną odwagą, gdybym się nazywał Grahame, a nie Campbell.
— Radzę, — rzekł książę po chwili, — abyście ostrzegli żonę swoją i dzieci, że każdy czyn nieludzki, dopełniony przeciw poddanym J. K. Mości, zostającym w ich ręku, ściągnie straszliwą zemstę na nich samych, ich krewnych, przyjaciół i domowników, — że zasłużonéj kary uniknąć nie potrafią.
— Milordzie, — nikt, nawet mój nieprzyjaciel nie powié, że jestem krwi chciwy. Gdybym był wolny, potrafiłbym utrzymać w posłuszeństwie pięćset dzikich górali tak łatwo, jak W. Ks. Mość tych kilku służalców; — lecz cóż dziwnego, że czeladź bez gospodarza nie zachowa się spokojnie? — Z tém wszystkiém jest pomiędzy jeńcami jeden zacny i uczciwy człowiek, mój krewny — nie radbym aby go nieszczęście spotkało. — Czy nie ma tu kogo coby chciał wyświadczyć Rob-Royowi przysługę? — potrafi on wywdzięczyć się za nią, chociaż dziś ma związane ręce.
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/362
Ta strona została skorygowana.
— 356 —