— Czego żądacie? — zawołał góral z listem przysłany, — gotów jestem pójść w góry wasze.
To mówiąc przystąpił do Rob-Roya i otrzymał ustne polecenie do żony jego. Nie rozumiejąc języka góralów, domyślałem się tylko, że polecenie to ściągało się do zabezpieczenia pana Jarvie.
— Słyszycie tego niecnotę? — zawołał książę, — zdaje mu się, że list który mi oddał, nadaje mu prawo grać rolę posła; — zresztą nic dziwnego, idzie za przykładem swego pana, który oświadczył, iż chce działać z nami przeciw tym rabusiom, a opuścił nas, jak tylko mu ustąpili Balquider, o który mieli sprzeczkę. — Dobrze powiedziano: nie wierz góralowi, — jest to kameleon, który co chwila zmienia swą barwę.
— Milordzie, — rzekł Galbraith, — nie tak myślał szanowny ojciec W. K. Mości. Zmienność nie jest wadą góralów, i gdyby przyszło wyliczać długi szereg tych, którzy na imię zmiennych zasłużyli, wiem od kogoby zacząć należało.
— Dość tego Galbraith, — przerwał książę, — dość tego. — Mowy takie są niebezpieczne w obec każdego, a tém bardziéj w moiéj przytomności: ale pan, jak widzę, uważasz się za uprzywilejowaną osobę. Prowadź swój oddział do Gartaran. — Ja się udam do Duchray, będę miał staranie o więźniu. — Jutro odbierzesz moje rozkazy, a tymczasem nie dozwalaj żołnierzom opuszczać szeregów.
— Raz to, — drugi raz co innego, — mruczał Galbraith, — dobrze — dobrze — obaczymy kto będzie rozkazywał jak król wróci.
Oba oddziały stanęły pod bronią i uszykowały się do marszu, aby przed nadejściem nocy na przeznaczoném miejscu stanąć mogły. — Co do mnie, odebrałem rozkaz raczéj jak wezwanie, bym się udał za oddziałem księcia.
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/363
Ta strona została skorygowana.
— 357 —